Mnóstwo tancerzy
łączy się w pary tylko po to, żeby osiągnąć sukces. To smutna
kwintesencja tańca sportowego. Ambicja, wynik, sukces, pieniądze.
Czy można tańczyć w parze tylko sportowo, wyczynowo? Czy bez wzajemnej miłości można osiągnąć mistrzostwo?Bez
wzajemnej miłości między partnerami? Oczywiście (śmiech)! Ja miałem
tylko dwie partnerki. Z pierwszą, Iwoną Golczak, wychowaliśmy się w tym
samym bloku w Zielonej Górze, traktowałem ją jak siostrę i żadnego
innego związku między nami nie było. Dobre partnerstwo w tańcu bardziej
polega na lojalności, nie miłości. Zawsze staram się ulepić coś z tego,
co mam. Nawet, jak coś nam nie wychodzi, to żeby pomyśleć o zmianie
partnerki, muszę być pewny, że to już naprawdę ślepa uliczka, że dla
dobra mojej partnerki i mojego, trzeba się rozstać.
Teraz tańczę z Joanną. Prywatnie, raz jesteśmy razem, raz nie. Dla tańca jednak, nie ma to żadnego znaczenia. Absolutnie.
Ale
mógłbym też na to pytanie odpowiedzieć w podobny sposób, w jaki mówiłem
o spotkaniu z nauczycielami i trenerami. Parze tanecznej nie potrzeba
wzajemnej miłości, ale wspólnej i spójnej wizji. Taniec to taki
nieustanny dialog, który zakłada wzajemną fascynację i chęć zgłębiania
tajemnicy, jaką jest sposób widzenia drugiej osoby.
W swoich choreografiach opowiadacie pewne historie z życia czy wchodzicie w abstrakcyjne figury? Zwykle
staramy się wyjść od jakiejś historii, opowiadającej o kobiecie i
mężczyźnie. O tym, co dzieje się między nimi. Ale to taniec i ruch są
najważniejsze i to na nich się skupiamy. Chcemy, żeby były jakością samą
w sobie, wręcz niezależną od muzyki i żeby ta historia tańca i ruchu
sama mogła się obronić. Taniec oddziałuje na mózg w sposób trudny, nawet
niemożliwy do wytłumaczenia. Powinien dać publiczności coś więcej, niż
tylko wizualną przyjemność. Taniec to przeżycie. Musi pozostać tu pewna
tajemnica.
Powiedz,
na ile szukacie inspiracji u źródeł: jeżeli rumba to oczywiście Kuba,
jeżeli tango argentyńskie, to Buenos Aires i dzielnica kolorowych domów?Wszystko
jest interpretacją. Nie ma czegoś takiego, jak oryginalna łacina w
tańcu towarzyskim. To, co my tańczymy, to jest styl międzynarodowy,
turniejowy. Nasza rumba, to nie jest rumba, którą widzimy na Kubie. Tam
na rumbę mówią bolero. To jest to tempo. U nas rumba jest bardziej
zbliżona do cza-czy. To zasługa angielskich książek ? Doris Lavelle i
Waltera Laird?a. Oryginalny kubański ruch bioder (niski i raczej w
poziomie) trzeba było zmodyfikować. Zaczęliśmy skakać.
Od lat
natomiast pracujemy z Kubańczykami, chociaż z nimi ciężko się pracuje w
Europie - mają tu straszną depresję. Wspierają nas też Hiszpanie,
specjaliści od flamenco z Madrytu. Niedługo będę pierwszy raz na Kubie.
Tak więc jestem mistrzem świata w tańcach latynoamerykańskich, a nigdy
tam nie byłem (śmiech).
Kto Wam pomaga w wyborze kostiumów, odpowiedniego makijażu? Wygląd
tancerzy na parkiecie to kolejny stereotyp. Nie potrafię zrozumieć,
dlaczego tańczące dziewczyny muszą się smarować samoopalaczami?
Uważam,
że to obrzydliwe. Tak się przyjęło, że musi być mocny makijaż, silna
opalenizna, wysokie obcasy. Walczymy z tym, ale nie jest łatwo.
Wprawdzie, jak się porówna nasze stroje teraz, z tymi sprzed kilkunastu
lat, to jest zdecydowanie lepiej. Są bardziej eleganckie i glamour.
Projektują dla nas ludzie, którzy
naprawdę się na tym znają, na przykład Vesa w Londynie, który nawiasem mówiąc sam był kiedyś tancerzem.
Występujecie w Japonii, Chinach, Hongkongu. Pamiętasz zaskakującą sytuację, z któregoś z odwiedzanych krajów? O
tak, w każdym z nich coś takiego miało miejsce. Podczas naszego
pierwszego show w Japonii była zupełna cisza, zero owacji. Myśleliśmy,
że coś jest nie tak, ale szybko wyjaśniono nam, że nassi widzowie w ten
sposób okazują szacunek. Żadnych telefonów, rozmów, pełne oddanie temu,
co się dzieje. To była mała, kameralna impreza. Z kolei w Chinach
tańczyliśmy na ogromnym, wypełnionym po brzegi stadionie, z dziesięć
tysięcy ludzi. Gdy nas zapowiedziano, był taki wrzask i owacje, że nie
mogliśmy tańczyć, bo nie było słychać muzyki.
Natomiast w Hongkongu
występowaliśmy dla tamtejszych bogaczy, którzy podczas naszych występów
rozmawiali przez telefon i to co działo się na scenie mieli, krótko
mówiąc, w nosie.
Kariera tancerza jest krótka. Myślisz o tym, co dalej? Założysz szkołę?Na
razie poświęcamy się w stu procentach temu, co robimy. Wszystko musimy
temu podporządkować. Nie wyobrażam sobie życia bez tańca, ale też
wyobrażam sobie życie bez turniejowego tańca.
To będzie musiało się
skończyć. Osiągnąłem włąściwie wszystko w sportowym wymiarze tańca, ale w
wymiarze artystycznym i rozwojowym mam jeszcze sporo do zrobienia, do
odkrycia. Szkoląc pary, układając choreografię, możliwości jest mnóstwo.
Nie myślę o otwieraniu szkół. Daję pokazy i uczę praktycznie na
wszystkich kontynentach. Mój biznes nie jest więc lokalny, tylko
globalny. Jestem Polakiem, ale moja pozycja jako tancerza jest o wiele
większa w Japonii, Hongkongu, Chinach. Na nasze zajęcia przychodzą setki
tancerzy, wykłady prowadzimy dla niewyobrażalnej liczby par. Jeżeli
myślałbym o biznesie, to prawdopodobnie na tamtym rynku.
Źródło:
PLACE FOR DANCE magazyn dla fanów tańca
Wydanie pierwsze - wrzesień 2010.
Publikacja jest wynikiem współpracy między
TWIST SERVICE Portal Taneczny a
PLACE FOR DANCE magazyn dla fanów tańca.