Kiedy po raz pierwszy pomyślał Pan o stworzeniu formacji standardowej?To
było po ośmiu, dziesięciu latach mojej pracy jako trener tańca
towarzyskiego w Elbląskim Klubie Tańca "Jantar", w połowie lat 90.
Miałem świetnych tancerzy, efekty pracy były wysokie, a nasz klub stawał
się znaczącym klubem w Polsce. To był fenomen, byłem "człowiekiem
znikąd", miałem, owszem, wieloletnie doświadczenie w tańcu ludowym,
natomiast towarzyskiego uczyłem się razem z młodzieżą. Żeby jej nie
stracić, wymyśliliśmy z przyjacielem,
Jerzym Miotk (ówczesny wiceprezes
Polskiego Towarzystwa Tanecznego), że stworzymy zespół formacyjny.
Jakie były te początki?To była pierwsza formacja w Polsce tańcząca standard. Owszem, wielkie sukcesy odnosiła grupa Miraż Olsztyn, ale w łacinie. My ambitnie postawiliśmy sobie za cel, że zdobędziemy Mistrzostwo Polski. Okazało się jednak, że nic nie wiedzieliśmy o budowaniu formacji. Poprosiliśmy więc o pomoc trenerkę z Mołdawii, Swietłanę Gozun. Zdobyła ze swym zespołem medale Mistrzostw Świata i Europy. Wydawało nam się wtedy, że tanecznie i kondycyjnie tak świetnie sobie radzimy, że pod jej okiem wystarczą trzy, cztery dni treningów. Rzeczywistość niestety okazała się bardziej brutalna. Treningi po osiem, dziesięć godzin, sposób prowadzenia zajęć ostry, bardzo stanowczy ? do czego moi tancerze nie byli przyzwyczajeni, poobcierane stopy, nerwy, łzy tancerek ? wychodziłem z sali, bo nie mogłem na to patrzeć. Na dodatek spadło na mnie wiele rzeczy logistycznych ? stroje, muzyka, wyjazdy na turnieje ... Momentami to wszystko przytłaczało.
W 1995 roku po raz pierwszy wystąpiliście na Mistrzostwach Polski ...Tak,
to była ciężka praca, żeby zdążyć się przygotować. Mistrzostwa odbywały
się w Elblągu, organizowaliśmy je jeszcze jako Wojewódzki Ośrodek
Kultury. Nasza formacja była jedyną tańczącą standard, więc
wiedzieliśmy, że zdobędziemy pierwsze miejsce. Nie wiedzieliśmy jednak,
czy sędziowie uznają, że już reprezentujemy na tyle wysoki poziom, by
przyznać nam tytuł Mistrza Polski. Pamiętam, że ogłoszeniu wyników
towarzyszyły olbrzymie nerwy, a gdy jednak otrzymaliśmy ten tytuł ?
wielka radość, bo oznaczało to, że reprezentujemy Polskę na
Mistrzostwach Europy i Świata. Dziś wiem, że decyzja sędziów to był taki
kredyt zaufania, tytuł może trochę na wyrost na tamten moment ? ale z
perspektywy czasu wiem, że nie zawiedliśmy.
Pierwszy zagraniczny wyjazd? ...To
był Stuttgart. Trenowaliśmy do nocy. Na dodatek to były czasy
obowiązkowych wiz. Wiele osób po raz pierwszy wyjeżdżało na Zachód, więc
emocje były wielkie.
Oczywiście nie obyło się bez przygód. Autokar,
którym jechaliśmy, w Słubicach musiał mieć wymienioną chłodnicę. Po 100
km pękł jakiś wąż, więc znowu przymusowy postój.
W końcu dotarliśmy.
Zakwaterowano nas w czterogwiazdkowym hotelu ? luksusy, których w
Polsce nie znaliśmy. Próba parkietu była rankiem. Wchodzimy na halę, a
moi tancerze totalnie zdezorientowani ? była bowiem olbrzymia, na 7000
widzów. Podczas prób tracili orientację.
Jak formacja wypadła podczas tamtych Mistrzostw?To
był sukces i mieliśmy jego świadomość. Zaledwie dwa miesiące
intensywnych treningów i weszliśmy do półfinału zajmując ex equo z inną
drużyną IX ? X miejsce. Bardzo się cieszyliśmy. Szybko jednak
rzeczywistość wylała nam kubeł zimnej wody na Mistrzostwach Świata. Nie
weszliśmy do półfinału. Po prostu "nie przycisnęliśmy" treningów.
To zmotywowało wszystkich do cięższej pracy?Tak,
na pewno ... Ale i po tych mistrzostwach ja jako trener byłem mądrzejszy.
Wiedziałem już, że bez wsparcia najlepszych, nie damy rady, a ambicje
mieliśmy duże. Wtedy dominowały niemieckie formacje. Pomyślałem, że
dobrze byłoby nawiązać kontakt z trenerem, ale nie pierwszej czy drugiej
formacji, bo trudno byłoby od nich oczekiwać pełnego zaangażowania w
naszą, ale z trenerem trzeciej czy czwartej drużyny. Tak poznałem
Ariane
Schiessler, z którą od 1997 roku nieprzerwanie współpracuję. Efekty
przyszły szybko. Tego roku weszliśmy do półfinałów zarówno Mistrzostw
Europy, jak i Świata. Pamiętam, że w niemieckich gazetach pojawiły się
recenzje, że nasza formacja to bardzo młodzi ludzie, ale ... następny w ich
karierze będzie finał ...
Foto: Formacja Lotos-Jantar
wraz z Ariane Schiessler i Antonim Czyżykem
I tak się stało ...Tak. Okupione to było
bardzo ciężkimi treningami. Zorganizowaliśmy specjalne zgrupowania w
Niemczech, pomogli nam sponsorzy i w 1998 roku byliśmy w finale
Mistrzostw Europy i po raz pierwszy z Mistrzostw Świata przywieźliśmy
brąz.
Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu formacji?Hmmm ...
myślę, że zbudowanie wysokiego poziomu dziewięciu, dziesięciu par, które
postawią sobie ten sam cel. Siła formacji tkwi również w rezerwie.
Zdarzają się nieprzewidziane sytuacje i muszę mieć dobre pary rezerwowe,
które bez problemu wejdą do podstawowego składu, jeśli zajdzie taka
potrzeba.
Czy dobry tancerz formacyjny to też dobry tancerz indywidualny?Niekoniecznie.
Niestety w Polsce nie mamy ligi tanecznej i formacja w naszym kraju
prezentuje się raz, podczas Mistrzostw Polski. Dla przykładu -
w
Niemczech funkcjonuje ponad tysiąc formacji, które rywalizują miedzy
sobą w lidze. W związku z tym, że u nas nie ma takiej możliwości,
stawiam, jako trener, na rozwój indywidualny moich tancerzy. Dzięki temu
przynajmniej sześć par naszej formacji to ścisła czołówka najlepszych
par w Polsce. Pozostałe nasze pary jeszcze muszą indywidualnie sporo
popracować.
Jak przygotowuje ich Pan do Mistrzostw Świata?Do
tej pory byłem trenerem tańca, trenerem-psychologiem, logistykiem ... .
Teraz staram się korzystać z pomocy fachowców, choćby psychologów.
Wprowadzamy więc zajęcia relaksacyjne, wykłady o walce ze stresem, o
mentalnych sposobach motywacji. Uważam też, że bardzo ważne są spotkania
integracyjne. Organizujemy więc wspólne wypady choćby na pizzę.
Oczywiście do każdego tancerza muszę podchodzić indywidualnie, muszę go
znać. Do jednego uwagi kieruję spokojnie, innemu trzeba słów
pocieszenia, a inny zareaguje na stanowcze słowa.
Tancerze tak po prostu lubią się? Czy pojawiają się w formacji jakieś konflikty?Lubią.
Nie ma konfliktów, jest rywalizacja o dominację. W takich sytuacjach
już moją rolą jako trenera jest, by tonować nastroje. Nieszczęściem
Elbląga jest to, że nie mamy zbyt wielu uczelni. Po maturze tancerze
rozjeżdżają się. Wtedy pojawia się kłopot z dojazdami na treningi. Gdy
mają rozterki, powtarzam im ? nie zawsze taniec musi być najważniejszy.
Ważne jest wykształcenie.
Foto: Marcin Kowalski
Co Pan czuje, gdy już tańczą na prestiżowych zawodach? Gdy nie można przerwać występu?Czuję
się jak dyrygent wychodzący przed orkiestrę. Moje emocje przekładają
się na tancerzy. To wielka dla mnie odpowiedzialność. Kontynuując to
porównanie ? moje spojrzenia są dla nich jak batuta. Szukają wsparcia,
pomocy, gdy mają chwile zwątpienia. Należy pamiętać, że takie zawody,
jak Mistrzostwa Świata to dla nich wielka presja. A tegoroczne tym
bardziej, bo odbywają się w Elblągu. Tańczyć więc będą przed swoimi
bliskimi, przyjaciółmi, znajomymi. To trudne. Dlatego tuż przed
prezentacją nie dopuszczamy do garderoby nikogo z zewnątrz. Wtedy
jesteśmy tylko my ? zespół. Nie ma czasu na długie pogadanki. Są krótkie
komunikaty, proste zdania. Zamykamy się w swoim gronie, w kręgu, by
pozytywna energia została w nas.
Formacja Standardowa LOTOS-Jantar ma szansę na Mistrzostwo Świata?Zrobimy
wszystko, by tak się stało. Jesteśmy dobrze przygotowani.
Wprowadziliśmy niezwykle nowoczesne rozwiązania choreograficzne,
tancerze potrafią bardzo szybko wykonywać skomplikowane figury. Mam
nadzieję, że sędziowie to docenią.
Rozmawiała: Anna Kleina