Jak czuje się ktoś, kto schodzi z parkietu tańca zawodowego? Brakuje mu adrenaliny, nie ma co ze sobą począć, czy też szuka nowych wyzwań?
Ponieważ brakuje mu adrenaliny, szuka nowych wyzwań. Ja nie potrafiłem i nie chciałem zrezygnować z tańca. Wciąż jestem więc blisko parkietu, tym razem jednak po stronie trenerskiej. I tylko pozornie jest to łatwiejsza strona, w praktyce wymaga sporej dozy kreatywności, aby dotrzeć do wyobraźni czy emocji różnych tancerzy. To praca bardzo indywidualna. Para wybierająca trenera musi mu zaufać. Bliski jest mi pogląd, że specjalistów może być wielu, ale coach tylko jeden. Nie twierdzę, że miałem szczęście takiego spotkać, ale chciałbym stać się kimś takim dla kilku par.
Ale na jakiś czas wyszedłeś z tak zwanego obiegu?
Niezupełnie. Rzeczywiście przestałem tańczyć turniejowo, i to prawda, że zniknąłem na trochę z rynku polskiego. Ale uczyłem, współpracując z najlepszą szkołą Pro-Am w Azji, tj. szkołą współtworzoną przez Michała Malitowskiego, a prowadzoną przez Philipa Redmonda - Dansinn w Hongkongu.
Dlaczego właśnie Pro-Am?
Lubię nauczać, będąc w podwójnej roli - nauczyciela i partnera. Kręci mnie też praca w stylu Pigmaliona, kiedy tworzy się coś od podstaw, kiedy amator, na twoich oczach staje się coraz bardziej zawodowy, aż przestaje mieć znaczenie, kto jest mistrzem, a kto uczniem. Poza tym to bardzo często spotkanie z ciekawymi osobowościami, ludźmi, którzy w swoich dziedzinach już coś osiągnęli. Takie spotkania to szansa na spojrzenie szerzej na taneczny światek. Widzę, że ten rynek powoli otwiera się w Polsce. Mam też nadzieję, że szybko upadną mity kreowane chyba trochę z zazdrości.
Czy to znaczy, że nie będziesz już trenował par turniejowych, że skupisz się jedynie na tańcu pro-amowym?
Przeciwnie. Chcę uczyć tańca w każdym jego wydaniu. Tylko trenując różnych tancerzy, w różnych kategoriach, mam szansę stać się zawodowcem również w zawodzie nauczyciela i trenera. A po latach spędzonych na pakietach praktycznie całego świata, chyba mam coś do zaoferowania.
...