Do Chin poleciałeś prosto z Florencji*?
Całe szczęście nie. Miałem dwa dni przystanku w Polsce. Jeden dzień był na przepakowanie walizek i spędzenie czasu z rodziną, a drugi na treningi.
Jak spędza się święta w tak egzotycznym kraju?
Zacznę od tego, że były to pierwsze święta w moim życiu z dala od rodziny. Do tego tak egzotyczny kraj, gdzie nie obchodzi się świąt, choinki i ozdoby są tylko dla celów komercyjnych, a temperatura zależnie od miejsca zmienia się z -20 (w Pekinie) do +17 (w Nanning). Święta musiały wyglądać inaczej - i wyglądały. Nie było typowych potraw, pasterki ale była rodzinna, "jantarowska" atmosfera, opłatek, życzenia, kolędy i oczywiście pokazy tańca. Ten jeden wieczór był symbolem świąt, później pochłonęły nas występy i napięty grafik, więc święta minęły niezauważalnie.
Jak wasze pokazy, całkiem naturalne u nas, były odbierane w Chinach?
Były i to bardzo! To co naturalne u nas, dla publiczności w Chinach jest czymś wyjątkowym. Pokazy mieliśmy na salach, ale także na otwartych scenach z kilkutysięczną widownią. Nie wiedzieliśmy jaka będzie reakcja ludzi. Przekonaliśmy się na pierwszej próbie, na której już była pełna widownia! Wielki okrzyk, na wejście, nieustające piski i brawa podczas całego występu, a przecież to dopiero próba! Podczas głównego występu było jeszcze więcej ludzi, kamer i jeszcze więcej zabawy oraz dopingu szczególnie ze strony chińskiej młodzieży, która zna, śpiewa i kocha piosenki Jacksona.
My całkiem swobodnie posługujemy się już pojęciami tańce standardowe, latynoamerykańskie, a co tańczą Chińczycy?
W tych miastach, które odwiedziliśmy taniec towarzyski dopiero zaczyna kiełkować. Nie jest rozwinięty, brakuje jeszcze chętnych do tańczenia tej dyscypliny. Na wszystkich galach i koncertach Chińczycy prezentowali swoje tańce narodowe, wywodzące się z tradycji grup etnicznych, których w Chinach jest aż 56. Choreografie wydawały się płynne, mało dynamiczne, często z wykorzystaniem innych przedmiotów, np. bambusa. Europejczykowi ich tańce mogą się wydawać bardzo podobne, jednak muzyka, stroje i ta różnica w porównaniu do polskich tańców, przyciąga uwagę i czyni je bardzo interesującymi.
Zderzenie z inną kulturą, z inną mentalnością, organizacją społeczeństwa miało również przełożenie na taniec? Czy taniec jest swego rodzaju uniwersalnym językiem?
Według mnie taniec i ogólnie ruch ciała był, jest i będzie uniwersalnym językiem ciała. W mieście Laibin (2,4 mln mieszkańców) byliśmy zaproszeni na spotkanie z powstającą formacją latynoamerykańską. Było to kilka dziewczynek. Chociaż mieliśmy tłumacza, indywidualnie porozumiewaliśmy się z nimi ruchem ciała. Na zmianę przedstawialiśmy swoje tańce, dawaliśmy rady, a nawet tańczyliśmy razem, pomagając dziewczynkom zrozumieć ruch. Niesamowite wrażenie, kiedy można znaleźć wspólny "język" z młodą tancerką, która ledwie mówi nawet po chińsku. Poza tym, taniec odbierany jest z radością, jako forma zabawy, sztuki i prezentacji dobrych manier. Wszędzie i przez wszystkich, czy to spotkanie z sekretarzem partii czy z dziećmi.
Organizacja społeczeństwa wpływa na mentalność Chińczyków. Brak europejskich programów w telewizji, zablokowanie facebooka, youtube, czy nawet ograniczenie swobody podróżowania przyczyniło się do tego, że byliśmy postrzegani jak ludzie z kosmosu - przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Nieczęsto mogą zobaczyć innych od siebie, więc byliśmy atrakcją nawet na ulicy. Dokładając do tego taniec, byliśmy mieszanką wybuchową, która eksplodowała na widowni.
Co najbardziej Cię tam zaskoczyło i co najbardziej podobało?
Przed wyjazdem do Chin czytałem o kulturze, problemach i ogólnie o sytuacji w kraju. Ale co innego jest przeczytać, a co innego zobaczyć na własne oczy. Wiedziałem, że są migracje z wsi do miast, że Chiny się rozwijają, ale nie myślałem, że w tak szybkim tempie i że jest to tak widoczne! Nowo utworzone miasto Laibin, w którym tańczyliśmy na 10-leciu powstania miasta, na początku niewiele - kilka tysięcy mieszkańców, jak na warunki chińskie niewielka wioska. Teraz zbudowane jest od nowa. Dookoła stoją i wciąż się budują nowe drapacze chmur, często puste, czekające na nowych mieszkańców, którzy powiększą obecną 2,4 milionową ludność miasta.
Zaskoczył mnie również sposób w jaki traktowali nas wszyscy Chińczycy. Robienie zdjęć na ulicy, autografy, czerwone dywany, balony, byliśmy naprawdę inni i wyjątkowi nie tylko dla przeciętnego mieszkańca.
Było wiele rzeczy, które mi się podobały jednak najlepiej wspominam lunche, obiady i kolacje. Każdy posiłek trwał ponad godzinę. Siadaliśmy z całą Formacją przy okrągłym, kręconym stole, na którym stawiano wiele chińskich potraw. Potrawy bardzo egzotyczne, ale wszystko chciałem spróbować: zupa z bażanta, ośmiornica, meduza, ślimak, żaba, sajgonki, gołębie, krewetki, wiele dań i napojów z ryżu, chiński kociołek, czyli zupa którą sami gotowaliśmy na środku stołu. Zazwyczaj jadaliśmy z chińskimi urzędnikami więc poczułem i przede wszystkim usłyszałem, chińską kulturę jedzenia, siorbania, mlaskania. I najważniejsze! Od pierwszej kolacji wszyscy porzuciliśmy sztućce i zaczęliśmy jeść pałeczkami. W połowie wyjazdu był kryzys, podobnie jak z tańcem, wszystko trzeba wytrenować i na koniec wyjazdu lepiej posługiwaliśmy się pałeczkami i jadło się nawet wygodniej niż nożem i widelcem.
Co wyniosłeś z tej podróży? Warto było opuścić rodzinne święta, żeby wybrać się do Chin?
Każda
podróż wnosi coś nowego w życiu. Nie chodzi mi tu o chińskie podróbki
ubrań, ale o światopogląd. Jeszcze mocniej uświadomiłem sobie, że status
człowieka, jego sława nie zależy od niego, ale od otoczenia i od ludzi z
którymi przebywa. Jest wiele "gwiazd", które wykorzystują do maksimum
swoją sławę w ojczyźnie stawiając się na równi z Bogiem. Nie wiedzą, że
już w innym miejscu będą zwykłym, przeciętnym mieszkańcem.
Wyjazd
ten uświadomił mi, że jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia na
świecie. Najlepiej coś zmieniać jak się rozmawia, więc trzeba znać
język. W Chinach, gdyby nie Pan Czarek, nasz menager, tłumacz i główny
przewodnik (któremu bardzo dziękuję) nic bym nie zrozumiał. We Florencji
mam wspaniałą możliwość do nauki języka chińskiego więc jest bardzo
prawdopodobne, że wezmę w nich udział, żeby chociaż poczuć ten język.
Często
mam tak, że muszę poświęcić jedną bardzo ważną rzecz, żeby druga,
równie ważna się spełniła. Tak było z rodzinnymi świętami i wyjazdem do
Chin. Wybór był trudny, ale myślałem, że wyjazd może mi dać więcej
radości w przyszłości, poprzez wspomnienia, wykorzystanie nowych
doświadczeń. Dodatkowo kocham podróżować i tańczyć więc jeżeli można to
pogodzić jestem najszczęśliwszy na świecie. Chciałem też spędzić
pierwszy raz święta i nowy rok z moją drugą rodziną - Formacją. Wszystko
się udało dlatego teraz muszę poświęcić czas rodzinie i przede
wszystkim mamie, która chociaż odlicza dni do kolejnych moich przyjazdów
bardzo mnie wspiera i cieszy się moim szczęściem.
* Paweł Jacewicz obecnie studiuje we Florencji w ramach programu wymiany studentów ERASMUS.
Edyta Jasiukiewicz- CSE Światowid